Sindbad Żeglarz Sindbad Żeglarz
1745
BLOG

Jarosław Kaczyński nic już (raczej) nie osiągnie

Sindbad Żeglarz Sindbad Żeglarz Polityka Obserwuj notkę 22

Debata publicystów z Jarosławem Kaczyńskim była słabym spektaklem – zarówno pod względem rozrywkowym, jak i merytorycznym. Jedyny z niej pożytek jest taki, że po raz kolejny ujawniła pustkę, jaka kryje się za retoryką głównego bohatera. Niewykluczone, że pan prezes zdoła jeszcze wygrać jakieś wybory, ale można ostrożnie przewidywać, że jego ewentualne rządy zakończą się nowym niepowodzeniem. Nawiasem pisząc, niepowodzeniem są też rządy Tuska, przy czym powody nieskuteczności obu polityków są – w znacznej mierze – podobne.

Obaj ciągną swoje partie w tym samym kierunku, a wyznacza go przekonanie, że podjęcie pracy nad programem byłoby frajerstwem, bo jedyne, co się opłaca, to propaganda połączona ze zohydzaniem przeciwnika. Dlatego każda nowa władza – zarówno PiS, jak i PO – zaczyna od chaotycznej krzątaniny, bo nie ma pojęcia, co powinna robić, a poza tym nie ma odpowiednich ludzi do objęcia wielu ważnych funkcji. Mamy zatem zaskakujące nominacje, łapanki na stanowiska ministerialne i ogólne dryfowania państwa. Po pewnym czasie klaruje się jakiś kierunek nowej polityki, ale wiele decyzji jest efektem przypadku do końca kadencji.

Czy Jarosław Kaczyński mógłby tego uniknąć, gdyby dzisiaj wygrał wybory? Wczorajsza debata pozwala w to wątpić. Były premier operował ogólnikami, popisywał się terminami naukowymi, a także szukał efektownych aforyzmów służących do gnębienia przeciwnika lub do krytykowania rozmaitych niepokojących go zjawisk. Chodzi o zjawiska mniej lub bardziej szkodliwe, które jednakowoż nie zawsze zależą od decyzji politycznych. Innymi słowy, nie usłyszeliśmy niczego nowego poza społeczną publicystyką, z której znamy Kaczyńskiego od 20 lat. Jedynym plusem była rezygnacja z najbardziej jątrzących wątków, które Kaczyński promował po zakończeniu kampanii prezydenckiej. Innymi słowy, tym razem pan prezes nie obciążał swoich przeciwników odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską, ani też nie zarzucał im żadnych innych przewinień o podobnym kalibrze.

Niemniej, jeżeli ktoś oczekiwał po nim konkretnych przemyśleń na temat rządzenia Polską, to mógł się rozczarować. Debata miała dotyczyć PiS-owskiego dokumentu „Raport o stanie Rzeczypospolitej”. Jak podkreślił pan prezes, nie jest to dokument programowy, co mogłoby tłumaczyć pewną niekonkretność wypowiedzi rozmówców, w tym także samego prezesa. Trudno jednak twierdzić, że styl Kaczyńskiego był kiedykolwiek inny. Niejasność pozytywnego przesłania jest jego stałą cechą, która wiąże się z tym, o czym była mowa powyżej – z lekceważeniem pracy nad programem. 

Przypomnę, że program polityczny to lista konkretnych, realistycznych zamierzeń, uszeregowanych według hierarchii ważności i uzupełnionych pomysłami na realizację. Luźne uwagi w rodzaju: „chcemy, żeby Polska się rozwijała, Polacy mogli korzystać z infrastruktury i nie odczuwali dyskomfortu po powrocie z zagranicy”* – to nie jest program, ani nawet fragment programu. To zaledwie hasło. Do podobnej kategorii zalicza się spostrzeżenie – często przywoływane przez b. premiera – że miarą nieskuteczności naszego państwa jest tempo budowy autostrad. Tymczasem kiedy go zapytać o szczegóły, często wychodzi na jaw, że takie ogólne wypowiedzi kryją pustkę, czyli brak pomysłu na pozytywne działanie.

„Wiemy, że chce pan budować autostrady (...), ale Polacy chcą wiedzieć, jak będzie pan to robił” – powiedział w debacie Igor Janke. Co po tym usłyszał? – Że trzeba zmienić chore państwo („żeby funkcjonowało normalnie”), a także walczyć o „prawdę w życiu publicznym”. Krótko mówiąc, prezes PiS nie ma pojęcia o budowie autostrad i wcale go ta sprawa nie interesuje. Mówi o niej głównie po to, żeby podtrzymać wizerunek polityka, „któremu zależy na rozwoju Polski”, ale żeby pomyśleć, jak ten rozwój przyśpieszyć – to już nie jego sprawa. Prawda w życiu publicznym to bardzo cenna wartość, ale teoria, że właśnie ona jest motorem budowy autostrad jest wzięta z księżyca. Budowa autostrad przebiegała całkiem sprawnie w III Rzeszy. Czy to znaczy, że „prawda w życiu publicznym” była konikiem Hitlera albo Goebbelsa?

Bezprogramowość i zamiłowanie do ogólników było przyczyną wielu niepowodzeń PiS w okresie, w którym ta partia rządziła. Nie będę udawał, że jestem kompetentnym recenzentem sposobu, w jaki budowano wówczas autostrady. Pamiętam jednak, że prezes, a potem premier Kaczyński okazywał w tej sprawie niezadowolenie i – wedle relacji przychylnych mu dziennikarzy – często wzywał na dywanik Jerzego Polaczka, ministra infrastruktury. Spekulacje na temat dymisji grożącej temu ministrowi były w pewnym momencie częstą pozycją serwisów informacyjnych, przy czym zdarzało się, że sam premier dodawał im wiarygodności.

Co ciekawe, lekceważenie kwestii programowych doprowadziło do załamania, popsucia lub podważenia różnych inicjatyw ze sfery polityki czystej, a więc tej sfery, która miała być PiS-owską specjalnością. Okazało się na przykład, że – poza ogólnikowymi hasłami – PiS nie ma pomysłu na lustrację. W efekcie zobaczyliśmy kontredans, kiedy prezydent Lech Kaczyński poczuł się zmuszony do podpisania ustawy, której nie popierał, tylko po to, żeby ją natychmiast zdezawuować za pomocą wielkiej nowelizacji; nowelizacji, która wywróciła ustawę do góry nogami. Bez wątpienia, taki tryb postępowania – abstrahując od postępowania oponentów, bądź wrogów – nie był wynikiem solidnych przygotowań, choć lustracja była fundamentalną kwestią polityczną, niezwykle istotną dla wielu wyborców PiS. 

Podobnie rzecz się miała z koncepcją wyjaśnienia „inwigilacji prawicy”. Wyjaśnianie tej sprawy przybrało postać ujawnienia pociętych fragmentów notatek UOP i publicystycznych komentarzy premiera Kaczyńskiego – że winny był Rokita, który powinien zniknąć z życia politycznego. Tymczasem przed tą akcją mogło się wydawać, że inwigilacja prawicy była największą aferą polityczną wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Aferą, która – na dobrych kilka lat – zwichnęła demokrację w Polsce. Czy nie zasługiwała na pełne ujawnienie materiałów bez żadnych przemilczeń? 

Jaki z tego wniosek? Ano taki, że nie wystarczy powtarzać: „warto być Polakiem”, „Polska musi być silna”, „Polska jest najważniejsza”, „potrzebny jest rozwój” itd. Trzeba mieć konkretne pomysły, żeby te hasła nabrały politycznego sensu. Pan Kaczyński tych pomysłów nie ma i – jak się zdaje – mieć ich nie będzie...  

 

*Wszystkie wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego i innych osób cytuję z pamięci.

NAJLEPSZE WPISY Jarosław Kaczyński nic już (raczej) nie osiągnie http://szerokierondo.salon24.pl/293312 Tomasz Sakiewicz wśród narodu właściwego http://szerokierondo.salon24.pl/263323 Radio Kraków: Korwin-Mikke kontra Margaret Thatcher http://szerokierondo.salon24.pl/195450 Dowcip Bielana: prezydent USA uchyla się od prawyborów !?!? http://szerokierondo.salon24.pl/165255 Wszystkie wolty Marka Jurka http://szerokierondo.salon24.pl/187020 Władysław V: Pieśń o zatrzymaniu Kaczora http://szerokierondo.salon24.pl/192332 Jarosław, kolega dr Migalskiego http://szerokierondo.salon24.pl/182447 (Gen. Franco + Bellona) = tortury dla czytelników http://szerokierondo.salon24.pl/167932

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka